Nie czułam kończyn. Coś naciskało
na moją klatkę piersiową. Nie chciałam już dłużej walczyć. Błagałam by to się
skończyło…
Leżałam skrępowana na podłodze z
twarzą przyciśniętą do takiej samej wykładziny, jaka pokrywała podłogę w pokoju
Jareda. Jego brat, najgorszy skurwiel jakiego było mi dane spotkać, oddalił się
gdzieś i pokój wypełniał jedynie mój skowyt. Od wejścia do tego pomieszczenia,
do tego momentu minęło zaledwie… czułam jakby to była wieczność ale Shannon
uświadomił mi, że nie więcej niż pół godziny. Był cholernie miły, uśmiechał się
i mówił mi, jaka jestem piękna…
Po wejściu, kazał mi usiąść na łóżku.
Odprowadził mnie wzrokiem po czym uklęknął tuż przede mną i zaczął całować moje
dłonie. To jak drżałam ze strachu i łzy napływające mi do oczu wydawały się dla
niego bez znaczenia. Nie zwracał uwagi na mój stan. To był jego czas.
Na początku nie bił mnie i
traktował jak coś, o co trzeba dbać i uważać by się nie potłukło. Nagle zbliżył
się do mnie i spojrzał głęboko w oczy.
Mrugnęłam i łza spłynęła mi po policzku. Uśmiechnął się wtedy po czym
niespodziewanie zamachnął. Poczułam piekący ból na twarzy. Upadłam na poduszkę
a on zaczął chodzić po pomieszczeniu i drzeć się –Masz być szczęśliwa, masz być
w chuj szczęśliwa niewdzięczna szmato! – próbowałam powstrzymać łzy. To tylko
godzina. –Nie jesteś? Nie sprawiam ci przyjemności? Nie czujesz się bezpieczna
i kochana? Jenny, kocham cię. –podniósł mnie z łóżka i rzucił o podłogę –
Jenny, jesteś najlepszym … co mnie.. spotkało… -mówił z czułością ale i
nieukrytym żalem. Próbowałam się podnieść ale unieruchomił mnie nogą. –Kochasz
mnie? – nie odpowiedziałam.
–Skarbie, kochasz mnie? Kochasz mnie?!- krzyknął na
co wydałam z siebie cichy pisk i przykryłam głowę dłońmi. –odpowiedz – wysyczał
przez zęby.
–kocham cię – powiedziałam cicho
po czym zamknęłam oczy i czekałam na następny cios, który nie nadszedł. Shannon
wyszedł śmiejąc się a gdy wrócił, w zupełnie innym nastroju, wiedziałam że
teraz zacznie się prawdziwa gra.
Pięć minut później leżałam
skrępowana na łóżku. Zgwałci mnie – pomyślałam po czym przypomniałam sobie, że
to nie dlatego tu jestem. Co w takim razie robiłam na łóżku? Shannon zdjął
podkoszulek i zaczął się przebierać. Patrzyłam na niego kątem oka i modliłam
się, by to co zrobi nie było aż tak bolesne. Wyjął coś z walizki i kucnął przy
moich stopach. Zdjął delikatnie obie podkolanówki i przejechał dłonią po moich
nogach, zamykając oczy i wzdychają cicho. Zakneblował mnie. Patrzyłam na to
wszystko niewidzącym wzrokiem pewna, że zaraz stracę przytomność albo może
obudzę się z tego koszmaru, w którym bardzo seksowny mężczyzna usiłuje
doprowadzić mnie niemal do śmierci. Zamknęłam oczy i czekałam.
Nagle poczułam okropny ból w
stopach, ciepło, gorąco, parzyło mnie cholernie. Próbowałam krzyknąć. Wgryzałam
się w szmatę którą Shannon wepchnął mi do ust. Nie mogłam oddychać, zrobił to z
drugą, nie potrafiłam określić stopnia na skali bólu. Odgięłam się do tyłu i
zaczęłam się wyrywać. –przestań albo wypalę ci gałki oczne – powiedział cichy
głos, tuż nad moim uchem. Obróciłam głowę i dostrzegłam płomień palnika oraz
jego twarz, tuż za nim. Okropnie się uśmiechał. Błysk który dojrzałam w jego
oczach, gdy mnie wtedy całował był teraz niczym płonący las. Nic nie było w
stanie go ugasić.
Następne co pamiętam to krzyki,
zbliżający się w moją stronę głos i odgłosy szklanych przedmiotów rzucanych o
ściany. Ktoś podniósł mnie z łóżka. Nie wiem, kiedy zostałam odwiązana ale
przez cały ten czas miałam wrażenie, że
nie mogę się ruszyć. Moim zbawcą w tym momencie okazał się Jared. Gdy moja
głowa opadła za jego ramię, włożył pod nią drugą rękę i zaczął szeptać coś do
mnie. Nie rozumiałam ani słowa, wiedziałam jednak, że jestem już bezpieczna.
Shannon został za zamkniętymi drzwiami pokoju 237 a ja powoli oddalałam się,
czując jak zło w powietrzu ulatuje zostawiając miejsce na to, co postanowię w
nim umieścić. Ból w nadgarstkach, smród palonej skóry i metaliczny posmak w
ustach.
Jared położył mnie na łóżku i gdy
się otrząsnęłam podał mi szklankę wody. Usiadłam opierając się o ścianę.
-Jared, zabierz mnie do domu. Nie
chcę tu być. –wyszeptałam błagalnym tonem nie do końca rozumiejąc celu swojej
wypowiedzi. Przecież on nie puści mnie wolno i nawet jeśli zależy mu na moim
bezpieczeństwie, kaprys brata zawsze będzie ważniejszy.
-Kurwa...-wysyczał przez zęby.
Wstał i ukrył twarz w dłoniach. Odetchnął głęboko a potem sięgnął po apteczkę
leżącą przy drzwiach. –Będzie dobrze maleńka… - powiedział opatrując mi stopy.
Przez następne kilka dni nie
mogłam chodzić toteż Jared przynosił mi wszystko do łóżka. Nikt przez ten czas
mnie nie krzywdził a Shannon nawet nie raczył się pokazać, za co dziękuję bogu.
Jared pojawiał się kilka razy dziennie a potem wychodził na parę godzin
zostawiając mi jedzenie zakupione w jakimś barze oraz książkę czy gazetę. Tego
dnia leżałam jedząc sałatkę i przewracałam kolejne strony powieści S. Kinga pt.
‘Lśnienie’. Nie mając nic, czym mogłabym zająć myśli zaczęłam porównywać
Shannona do głównego bohatera tejże powieści. Czyżby miał on problemy z
alkoholem, tak samo jak Jack Torrance? A może co innego wpłynęło na jego
charakter. Na to, jak zachowuje się wobec ludzi, na to jak lubi ich krzywdzić…
Przypomniałam sobie jak opowiadał o swojej dziewczynie, nagły przebłysk
okropnych wspomnień dał mi do zrozumienia, że zostałam nazwana jej imieniem. Jenny. Czy to ona była odpowiedzialna za jego
stan? Czy to przez nią stał się potworem?
Jared przyszedł wieczorem by
zmienić mi opatrunek. Na dworze padał deszcz a sypialnię oświetlała jedynie
lampka nocna. Dał mi jakąś koszulkę do spania i odwrócił się gdy ściągałam
poprzednią.
-Długo tu będziemy? –zapytałam.
-Jutro wracamy do domu. –powiedział
odwracając się w moją stronę.
-Do domu? – zapytałam idiotycznie.
Wiedziałam, że jadę z nimi i na miejscu Shannon będzie miał pełne pole do
popisu.
-Los Angeles – uśmiechnął się
uroczo. –Byłaś tam kiedyś? – zapytał siadając na brzegu łóżka i odbierając ode
mnie przepocony podkoszulek w którym kisiłam się przez te dni. Nie pomyślał
wcześniej, żeby dać mi coś świeżego.
-Nie byłam, ale wiele o tym
miejscu słyszałam. Jak każdy z resztą – westchnęłam. –Miasto Aniołów, co?
Sądzę, że twój brat tam nie pasuje…
- Chciałbym ci to wszystko jakoś
wynagrodzić. – powiedział pewnie patrząc mi w oczy. Milczałam ale po namyśle zapytałam.
-Dlaczego nie przychodzą tu żadne
pokojówki? Nikt nie słyszy tych awantur?
-Właściciel wisiał nam przysługę.
Całe piętro jest puste.
-To wiele wyjaśnia… - westchnęłam
-Jak stopy? –zapytał spoglądając w
ich stronę
-Próbowałam stawać i nawet tak bardzo
nie boli…
Mogłabym uciec. Mogłabym uciec w
tej chwili.
-Carrie, czy mógłbym dziś tutaj
spać?
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
-Poprzednio nie pytałeś o zgodę – uśmiechnęłam
się lekko, rozluźniając atmosferę.
-To było nieuprzejme z mojej
strony. Więc, mógłbym?
-A zdradzisz mi powód?
-Gdyby nie okoliczności, to byłby
całkiem miły wieczór… -zmienił temat. Położył się na kołdrze po mojej prawej stronie.
Skuliłam się i odsunęłam lekko robiąc mu miejsce.
-Gdyby nie ty, widziałabym to w
innych kolorach. Jesteś mniejszym skurwielem niż brat –zaśmiałam się.
-Nie jestem skurwielem –
powiedział szczerząc się. Ułożył głowę na poduszce i zamknął oczy. –Jestem idiotą
który nie zna słowa ‘asertywność’
-Może czas je poznać?
Zbliżyłam się do niego wychodząc
spod kołdry. Za duża koszulka spadła mi z ramienia. Nieświeże włosy nadal
zaplecione w warkocz odgarnęłam do tyłu i spojrzałam na Jareda z góry.
-Co robisz? –zapytał rozmarzonym
głosem. Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami. Nie wiem jak to nazwać, nie
mam zielonego pojęcia. Powinnam nienawidzić tego człowieka. Mojego porywacza.
Współwinnego. Ja natomiast zaczęłam coś do niego czuć. Nie było to silne
uczucie, może raczej zauroczenie i dziwna wdzięczność. Byłam w tym momencie
taka samotna, że nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego co robię. Jared objął
mnie w pasie i opuścił na siebie. Jego przenikliwy wzrok cały czas skupiony był
na mojej twarzy z której nie schodził uśmiech. Uniósł głowę i gdy zamknęłam
oczy w wyczekiwaniu, pocałował mnie delikatnie. Pogłębiłam pocałunek lądując
całkowicie na jego ciele. Nie przeszkadzał mu ten ciężar. To był moment, chwila
zapomnienia. Zrzucił mnie delikatnie na miękki materac i przytulił do siebie.
Nie odzywaliśmy się, tylko leżeliśmy słuchając niknących odgłosów deszczu.
Gdy już prawie zasypiałam ktoś
zakłócił ten piękny film drąc się i wyrywając Jareda z moich objęć. Całkowicie
już obudzona w kilka sekund znalazłam się przy oknie przyciskając plecy do
zimnej szyby. Stopy pod takim naciskiem bolały okropnie ale w tej chwili strach
był gorszy więc stałam wyprostowana i patrzyłam jak Shannon wymierza kolejne
ciosy swojemu bratu. Ten zdołał jakoś wstać i sięgnąć po coś do apteczki.
Stałam jak wryta. Zaraz zrobi to mnie. Zabierze mnie, zabije, zmasakruje.
Shannon podszedł wyraźnie wkurzony
i złapał mnie agresywnie za rękę. Poprowadził mnie do wyjścia a ja tylko
jęczałam z bólu.
-Zamknij się suko! Pobawimy się
jak ostatnio… -powiedział będąc już przy drzwiach.
Nagle Jared wcisnął mi w wolną
rękę jakieś tabletki i powiedział coś, co miało zapewne znaczyć że mam je połknąć.
Zrobiłam to będąc już ka korytarzu. Shannon nie obracał się tylko szedł ciągnąc
mnie za sobą. Za moment zacznie się kolejne piekło.
***
Po długiej przerwie wróciłam z kolejnym odcinkiem. Jak się podobało?
Czekam na komentarze
xx
Bardzo fajnie, ciekawe jakie dostała tabletki. Zrobiłaś z Shanona jakiegoś przestępcę ciekawe co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące i zagadkowe. Oby tak dalej ;) Weny życzę i czekam z niecierpliwością na dalszą część ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na wiecej, na prawde swietna historia :)
OdpowiedzUsuńJezu to jest genialne. Shannon jakiś psychiczny o co tu chodzi? Czekam na kolejny. Weny
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny rozdział ? Btw zajebista historia ;p
OdpowiedzUsuń